bell notificationshomepageloginedit profileclubsdmBox

Read Ebook: Bez przewodnika by Niewiadomska Cecylia

More about this book

Font size:

Background color:

Text color:

Add to tbrJar First Page Next Page

Ebook has 380 lines and 9103 words, and 8 pages

BIBLJOTECZKA M?ODZIE?Y SZKOLNEJ 38

C. NIEWIADOMSKA

BEZ PRZEWODNIKA

WARSZAWA

NAK?AD GEBETHNERA I WOLFFA KRAK?W -- G. GEBETHNER I SP??KA 1908

--Wierzysz, ?e nam si? nie ?ni?

Szczup?y i blady ch?opiec w szkolnej bluzce podni?s? na brata zdziwione spojrzenie wielkich, niebieskich oczu.

Starszy ch?opiec, czarnooki, ?niady i opalony, zniecierpliwi? si? wida? brakiem odpowiedzi.

--C??, milczysz? -- rzek? porywczo. -- Czterna?cie lat sko?czy?e?, a zdaje ci si? chyba, ?e nie masz jeszcze siedmiu, i ?e? powinien by? niemy, jak ryba. Teraz nie wiem doprawdy, sk?d ci si? wzi??a odwaga wypowiedzenia stryjowi, ?e zgadzasz si? na jego projekt, a raczej, ?e masz ochot? zobaczenia morza po sze?ciokrotnem sp?dzeniu lata w Zakopanem. Takie natury, jak twoja, na nic zdoby? si? nie potrafi?, nawet na prost? szczero??.

Blada twarz m?odego ch?opca pokry?a si? lekkim rumie?cem, lecz w jasnych jego oczach nie by?o gniewu ni urazy.

--Nie gniewaj si?, Janku -- zacz?? troch? nie?mia?ym g?osem, ale widz?c, ?e brat wygl?da przez okno wagonu, nie doko?czy? nawet zdania.

Po chwili Janek usiad? zn?w na ?awce, spojrza? na brata niezwykle ?agodnie, jak gdyby pragn?? zatrze? poprzednie wra?enie, i zapyta? do?? mi?kko.

--G?odny jeste??

--Pi? mi si? chce -- odpar? Tadzio -- ale zaczekam do Chab?wki.

--Do Chab?wki! Dobry sobie! Jakby? nie wiedzia? o tem, ?e do Chab?wki jeszcze z p??torej godziny. Ale tyby? si? wyrzek? jedzenia i picia, byle nie mie? k?opotu. Powiadam ci, Tadek, co ty na ?wiecie zrobisz? Dobrze, p?ki jeste?my razem, i wiesz, ?e za ciebie my?l? brat, ojciec, siostra, no, ale jeste? m??czyzn?, masz by? w przysz?o?ci opiekunem swojej rodziny i co ty poczniesz wtedy?

Tadek zarumieni? si? znowu po same w?osy i spogl?da? na brata ?agodnym, prosz?cym wzrokiem, ale na odpowied? si? nie zdoby?. Janek ruszy? te? ramionami i si?gn?? po koszyczek, umieszczony na p??ce.

--Co to? -- rzek?, wydobywaj?c z niego do?? du?? butelk?.

--To woda z czerwonem winem -- cicho odpowiedzia? ucze?.

--Czemu? si? nie napijesz?

--E, nie... tam ju? niewiele... ty mo?esz mie? pragnienie...

--Co? -- zawo?a? Janek z oburzeniem -- b?dziesz si? m?czy? pragnieniem i kwasi? t? troch? wody do samego Zakopanego, bo -- ja mog? jej potrzebowa?! Czy wiesz, jak si? nazywa takie post?powanie?

--Pewnie niedo??stwo -- rzek? Tadek z ?agodnym u?miechem.

Janek zmiesza? si? troch? odpowiedzi? brata, ale spostrzeg? si? pr?dko.

--A widzisz -- rzek? -- sam uznajesz; czy my?lisz, ?e mnie przyjemnie tak ci?gle ci? strofowa? i nazywa? po imieniu twoje wady? Ale to dla twego dobra, -- ?wi?ty straci?by reszt? cierpliwo?ci z twoj? bierno?ci?. Tak! nie! chc?! nie chc?! krzycz, pchaj si?, ??daj; -- a ty wiecznie milczysz, my?lisz i ze wszystkiem si? zgadzasz, -- ja tego znie?? nie mog?. No, pij.

--Dzi?kuj?.

--Nie chcesz?

--N-nie, ju? nie chc?.

--To wypij?; na widok tego nektaru sucho mi si? w gardle zrobi?o. Za twoj? -- energj?.

Tadek si? u?miechn??.

--Przynajmniej na ten tydzie? zdob?d?-?e si? na jak?? wol? -- prawi? dalej Janek, ogryzaj?c udko kurcz?cia -- pami?taj, ?e od naszego sprytu i energji zale?y powodzenie ca?ej sprawy. Znasz stryja: nie wr?cimy na czas, to sam pojedzie, dnia jednego d?u?ej nie zaczeka. A cho? to niby nic odnale?? Zo?k? w Zakopanem i zabra? j? razem z cioci?, ale nie mamy jej adresu, a te panie wcale nas si? nie spodziewaj?. Mog? by? na jakiej wycieczce, mo?e trzeba je b?dzie goni?, a czas p?ynie. W Zakopanem znamy ju? wszystko, a morza nikt z nas nie widzia?, i pewno niepr?dko zdarzy nam si? taka sposobno??, wi?c nie chcia?bym po tylu nadziejach zosta? na koszu, z niczem!

--Trzeba si? b?dzie zaraz dowiedzie? o nie w klimatyce, musz? tam by? zameldowane i znajdziemy je w godzin? po przybyciu na miejsce.

--W?a?nie pod?ug twojej teorji! Czy nie wiesz, ?e przyjedziemy ko?o si?dmej wieczorem i klimatyka b?dzie ju? zamkni?ta? Ja my?l?, ?e tylko przypadkiem tego samego dnia spotka? mo?emy je na Krup?wkach, a na dobre trzeba zacz?? poszukiwania nazajutrz od rana. Wyobra?am sobie zadziwienie cioci, bo nie spodziewa si? nas wcze?niej, ni? za dwa tygodnie. Nie mog?a naturalnie przeczu? projektu stryja, zgody ojca, misji naszej i zamierzonego porwania.

--Chab?wka! -- szepn?? Tadek z rozpromienion? twarz?.

Janek zerwa? si? z miejsca.

--Chwa?a Bogu. A to pr?dko! Zamknij koszyk, zwi? paski, te zapasy chyba zostawimy? Co zrobi? z t? butelk?? A walizka? gdzie walizka? acha, jest wszystko? Hej, jest tam kto? Po rzeczy! -- wo?a?, wychylaj?c si? z okna.

--A podajcie mi te w?ze?ki, to je wnet na w?zek w?o??. Pi?knie pojedziemy, grzecznie, pod?ug taksy, weso?o.

Tak zach?ca? m?ody g?ral, stoj?c przed oknem wagonu, a Janek te? bez namys?u zacz?? mu podawa? t?umoczki.

--Pod?ug taksy pojedziesz? -- spyta? tylko wyra?nie.

--Pod?ug taksy, to? m?wi?, a grzecznie, a weso?o, pierwsi staniemy w Zakopanem.

--A to co, nie wiesz, ?e wam tu nie wolno? -- da? si? s?ysze? surowy g?os jakiego? urz?dnika, zwr?cony do g?rala, kt?ry najspokojniej odbiera? przez okno pakunki naszych znajomych.

--Go?cie mi? zawo?ali, zgodzony jestem, um?wiony -- t?umaczy? si? sprytny ch?opak, podaj?c Jankowi ksi??eczk?, w kt?r? zaopatrzony jest ka?dy z miejscowych w?a?cicieli w?zk?w.

--Tak jest -- potwierdzi? Janek -- um?wi?em tego cz?owieka. To ju? wszystko. Id?cie? sobie, a my przyjdziemy zaraz, tylko zjemy obiad.

--Chod? -- zwr?ci? si? do brata -- widzisz, co to znaczy energja: g?ral zabra? rzeczy wprost z wagonu i nie potrzebujemy p?aci? za przenoszenie osobno.

--?eby tylko mia? dobrego konia -- zwr?ci? uwag? Tadzio.

--Boisz si?, ?e przez lito?? b?dziesz szed? piechot?? Nie b?j si?, dobrze z oczu patrzy ch?opakowi, jestem pewny, ?e ma konika, a? mi?o.

--Wiesz -- zauwa?y? Tadzio z nag?ym b?yskiem w oczach -- one si? pewnie na Ko?cieliskiej umie?ci?y. Ciocia i Zosia lubi? t? cich? ulic?, troch? ju? za wsi?, z widokiem na g?ry i ??ki, no, i tamt?dy droga do Ko?cieliskiej doliny, gdzie bywaj? przynajmniej raz na tydzie?. Pami?tasz, jak marzyli?my, ?eby w Ko?cieliskiej mieszka??

--To wy z Zosi?, co do mnie, cho? przyznaj?, ?e doliny r?wnie pi?knej nie widzia?em, -- nie jestem pustelnikiem, aby mi wystarcza?a natura. Dobre to zreszt? w pogod?, ale w deszcz...

--Te? pi?knie, Janku, cho? inaczej, ale pi?knie: ten wezbrany bia?y potok, te p?acz?ce ska?y, szare niebo, i cisza, i samotno??, wszystko pi?kne.

--A no, mo?e takie ?ycie by?oby najstosowniejsze dla twego usposobienia, cho? nie! rozmazgai?by? si? tam do reszty i zosta? sko?czonym niedo??g?. Czasy pustelnik?w min??y, m?j drogi, pomy?l tylko o zimie, jakby ci tam by?o, bez ludzi, bez dr?g, jak w grobie.

--W pi?knym grobie, gdzie ?y? mo?na. Nieraz blizko krzy?a Pola wybiera?em sobie miejsce na jaskini?, rozmy?la?em, czembym si? ?ywi?, jakbym sobie urz?dzi? ?ycie. Bo tego jestem pewny, ?e nigdy, nigdy w ?yciu nie napatrzy?bym si? do syta pi?kno?ci tego ustronia, nie nas?ucha? szumu potoku, nie nacieszy? si? cisz?, w kt?rej tak dobrze my?le? i s?ucha? i przeczuwa?...

Twarz ch?opca zap?on??a dziwnym blaskiem, oczy ja?nia?y mu niby natchnione, wida? by?o, ?e ka?de s?owo -- mo?e bez woli i bez wiedzy jego -- p?ynie mu prosto z duszy, z gor?cego serca.

Add to tbrJar First Page Next Page

 

Back to top