bell notificationshomepageloginedit profileclubsdmBox

Read Ebook: Ironia Pozorów by Ubie Ski Maciej

More about this book

Font size:

Background color:

Text color:

Add to tbrJar First Page Next Page Prev Page

Ebook has 2984 lines and 79946 words, and 60 pages

M?odzieniec podszed? do kanapy, przed kt?r? sta? stoliczek mahoniowy, i usiad?. Wkr?tce w ciszy rozleg? si? zgrzyt zapa?ki. Po chwili ma?a lampka o?wietla?a ju? poddasze, m?ody cz?owiek za?, raz jeszcze obejrzawszy si? wko?o, szybko, si?gn?? do kieszeni swego ubrania.

Nerwowo, ?piesznie wydoby? stamt?d wr?czony niedawno portfel sk?rzany i, z b?yskiem ciekawo?ci w oczach roztworzywszy go, po?o?y? na stole.

Z sze?ciu, zapi?tych ma?emi klapkami, przedzia??w z?o?ony, z wielk? spodni?, id?c? przez ca?? d?ugo?? jego kieszeni?, w oczekiwaniu, cicho, pugilares patrze? si? zdawa? na siedz?cego m??czyzn?...

R?ce jego jednak, dotkn?wszy si? tylko pobie?nie wype?nionych kryj?wek, zatrzyma?y si? chwil? bezczynnie, a na nerwowej twarzy odbi?o zdumienie, po??czone jakby z przestrachem.

- Jak to, wi?c tak du?o tu czego?? -m?wi?y wyra?nie wielkie, wyrazu pe?ne oczy m?odzie?ca, i jednocze?nie pyta? si? zdawa?y niepewne: - Czy tylko to aby pieni?dze?..

I dziwna reakcya odbywa?a si? w duszy jego.

Gdy kr?temi uliczkami lecia? do swego mieszkanka, pali?a go ch?? ujrzenia, co zawiera portfel, a obecnie?... L?k oto jaki? niewyt?umaczony zaw?adn?? nim nagle.

Przeczucie m?wi?o mu wyra?nie, ?e tu, przed nim, w pugilaresie tym, ukryty na razie od oczu ludzkich, mie?ci? si? maj?tek mo?e, tkwi? pieni?dz - ten talizman ludzkiego dobrobytu i szcz??cia, drzema?a ?wiata tego pot?ga - z?oto...

A jednak nie poruszy? on dot?d wcale portfelu... Dlaczego?

Bo z przeczuciem bogactw, kt?re czeka? si? zdawa?y tylko dotkni?cia jego, czu? dobrze, zdawa? sobie on spraw? z czego? innego r?wnie?.

To by?a w?asno?? cudza!...

Upomn? si? o ni? niew?tpliwie; on za?, nie wiedz?c, co si? tam znajduje, mo?eby m?g? jeszcze, pomimo swej n?dzy, zwr?ci? w?a?cicielowi ten oto przedmiot, czy uczyni to jednak, unurzawszy r?ce w zawarto?ci jego?

Z r?k? na portfelu opart? m??czyzna zamy?li? si? bardziej jeszcze.

Wszak, cho? z pozoru wes?? i syty, nie posiada? on w istocie na razie z?amanego szel?ga przy duszy. Ostatnie pieni?dze wyda? na bilet kolejowy, kt?ry pozwoli? mu wr?ci? w ?ciany poddasza z wczorajszej zamiejskiej wycieczki, zwi?zanej z nadziej? otrzymania posady.

Nie otrzyma? jej - wraca? z niczem; g?odne dzisiaj ju? teraz pytaj?co zagl?da?o mu w oczy zimnem nieub?aganem spojrzeniem.

A tu, przed nim!...

M?odzieniec zerwa? si? z kanapki i przebieg? pok?j kilka razy. Nagle, wytrzyma? snad? ju? nie mog?c, pochwyci? w dr??ce r?ce le??cy portfel i rozpi?? ruchem gwa?townym po kolei wszystkie jego kieszonki...

I oto z jednego przedzia?u natychmiast z przyciszonym brz?kiem posypa?y si? na wyszarza?? serwet? stolika rulony z?ota, b?yszcz?ce, nowe - zamigota?y w niepewnem ?wietle lampy i u?o?y?y si? cicho... W ?lad za nimi z innych kieszonek portfelu z szelestem wypad?y pliki storubl?wek, w opaskach, a z kryj?wki jego spodniej wysun??y si? do po?owy wielkie kwadraty pi??setrubl?wek!...

Wi?c nie by?o to urojeniem, marzeniem, mrzonk?!.. Rzeczywi?cie zatem drzema? tu pieni?dz w swym majestacie!..

M?ody cz?owiek odskoczy? od sto?u i wpatrzy? si? w nagromadzon? kup? grosza.

Na twarz jego wyst?pi? wyraz chciwo?ci i oszpeci? j?, oczy g??bokie, du?e, przybra?y po?ysk koci i wpi?y si? uporczywie w banknoty i z?oto.

Po chwili zbli?y? si? ponownie do stolika. Lubie?nym ruchem swej delikatnej r?ki przesun?? po nagromadzonych pieni?dzach, a po ciele jego r?wnocze?nie przelecia? dreszcz.

Jak w?osy pi?knej kobiety, jak cia?o jej zmys?owe, aksamitne, pie?ci?y go banknoty... Zanurzy? r?k? g??biej i dotkn?? si? z?ota.

Z cichym brz?kiem rozsypa?o si? ono w strumyk b?yszcz?cy, a nim do g??bi ponownie wstrz?sn?? dreszcz.

Nigdy w ?yciu swem nie mia? tyle pieni?dzy u siebie. Fortuna zawsze impertynencko odwraca?a si? od niego, szcz??cie dotychczas ucieka?o ode? r?wnie?, jak od zapowietrzonego, pieni?dz za?, drwi?co unosz?c si? w niedost?pnych dla? wy?ynach, niepochwytny, szyderczy - stroni? od niego stale.

M?odzieniec przesuwa? wci?? machinalnie r?k? po storubl?wkach. Przed oczyma miga?y mu wizerunki, podpisy na banknotach, z?ote imperya?y zimnym dotykiem g?aska?y jego d?o?...

Wyrwawszy r?k? wreszcie z pieszczotliwego u?cisku z?ota, m??czyzna pochwyci? nagle pliki storubl?wek i liczy? pocz??.

Dr??ce r?ce jego bra?y i porzuca?y co chwila zwitki banknot?w; szelest papieru, zduszony d?wi?k monety zagra?y w ciszy izdebki, zdziwi?y te biedne ?ciany, tak zdawna odwyk?e od brz?ku pieni?dzy, wyganiaj?c, zdawa?o si?, bied?, przykuc?? gdzie? w k?cie, z legowiska swego. I widmo jej w ?achmanach znikn??o przestraszone, wygnane szmerem poddanych Z?otego Cielca - umkn??o, szukaj?c gdzie indziej schronienia.

A m?ody cz?owiek wci?? liczy?... Teraz d?o? jego dotyka?a zwitka pi??setrubl?wek. By?o ich dwadzie?cia.

Ciemny rumieniec powoli wyst?powa? na ?niad? twarz m?odzie?ca, oczy za? jego pali?y si? bezustannie chciwo?ci niezdrowym blaskiem.

W papierach i z?ocie, z pewn?, drobn? tylko r??nic?, by?o wszystkiego dwadzie?cia siedem tysi?cy.

M?odzieniec odst?pi? od sto?u i wolno z rozmys?em pocz?? przechadza? si? po izdebce.

- Dwadzie?cia i siedem tysi?cy!.. Dwadzie?cia i siedem...

Powtarzaj?c si? bezustanku, w g?owie jego hucza?a i wraca?a my?l jedna, a dziesi?tki innych gin??y, topi?y si? tylko w niej, jak w chaosie, zanika?y - milk?y...

On zatem, kt?ry pr?cz jedynego na sobie odzienia i tych paru sprz?t?w woko?o, nie posiada? nic na ?wiecie, on - za jednym zamachem m?g? sta? si? oto w?a?cicielem owych, rozsypanych przed nim pieni?dzy?..

M?odzieniec zadr?a?.

- A moralno??? a etyka? To w?asno?? nie twoja, to zguba czyja? tylko, ty powiniene? pieni?dz ten zwr?ci?, zwr?ci?, zwr?ci?!.. jak r?j owad?w nagle zabrzmia?y w uszach m??czyzny jakie? szepty i g?osy.

- Odda?? ha-ha-ha!.. A to dlaczego? ciekawym? - zadrwi? rozs?dek zimny natychmiast. - "On prend son bien, ou on le trouve." - Znalaz?e? - to twoje! A zreszt?, gdyby to samo, co ty, znalaz? by? kto inny, czy my?lisz, ?e post?pi?by on inaczej?

- Odda?by, odda? na pewno, bo chcia?by pozosta? uczciwym!.. - silny g?os prawo?ci rozleg? si? ?mia?o w duszy m??czyzny.

Wstrz?sn?? si? m?ody mieszkaniec facyatki i przetar? r?k? czo?o, po chwili za? zm?czony usiad? na jednym z koszlawych fotelik?w i, podpar?szy g?ow? d?oni?, zaduma? si? g??boko.

A rozum drwi? dalej bezlito?nie, zjadliwie, s?cz?c si? kroplami ironii:

- Nie s?uchaj bredni i sentymentalnych mrzonek! - szepta?. - Uczciwo?? - frazesa!.. Kt?? naprawd? uczciwym jest w czasach obecnych? Obejrzyj si? tylko i wpatrz uwa?nie w ludzi, walcz?cych o byt obok ciebie. Czy? wreszcie, jak chcesz... odtr?? ?askawy u?miech fortuny!..

Los, odbieraj?c mo?e naumy?lnie drugiemu, co mia? zanadto w swym trzosie, pragnie dobrotliwy, obdarzy? ciebie, nie chcesz-li?

- Ha, to b?d? sobie zatem wspania?omy?lnym, szlachetnym, wielkim! Umieraj z g?odu, b?d? g?upim!.. Ale pami?taj, ?e gorzkiemi ?zami ?a?owa? kiedy? b?dziesz chwili swojego sza?u - pami?taj, ?e? biednym!

Za?mia? si? jeszcze rozum szyderczo i umilk?, m??czyzna za?, zadumany, pochyli? si? na krze?le, jakby przygnieciony do ziemi, opar?szy przytem ?okcie na kolanach, ukry? twarz w d?onie.

Tak, niestety, by? on biednym!..

Straciwszy matk? lat temu par?, uczy? si? nast?pnie za granic?: w Niemczech i we Francyi. odebrawszy kosztem bogatego stryja wykszta?cenie nie fachowe, lecz og?lne i staranne, zdecydowa? si? rok temu w?a?nie powr?ci? do miasta, gdzie ujrza? by? ?wiat?o dzienne, by zbli?y? si? do dotychczasowego opiekuna swego, a brata rodzonego nie?yj?cego ju? ojca.

W m?odzie?czej wyobra?ni studenta roi?a si? nawet pod?wczas nadzieja ?mia?a ow?adni?cia sercem starego bogacza, aby po najd?u?szem ?yciu zapisa? mu mienie.

Tembardziej zatem ?pieszy? si? z swoim wyjazdem, lecz przyby? za p??no niestety; stryja swego ju? nie zasta?.

?o??cy tylko z obowi?zku na studya bratanka, a nie przywi?zany do? zgo?a innym, serdeczniejszym w?z?em, par? tygodni temu w?a?nie starzec przeni?s? si? by? do wieczno?ci, zapisawszy ca?y maj?tek na dobroczynne cele.

Nie zastawszy wi?c w mie?cie nikogo na razie, kto by go zna? lub pami?ta?, odwa?nie z bied? wzi?? si? on w?wczas za bary.

Add to tbrJar First Page Next Page Prev Page

 

Back to top